13.12.22, 07:00
Zamierzonym efektem było opisanie naszej rzeczywistości, problemów futbolu, prasy i świata polityki
Rozmowa z Grzegorzem Kalinowskim, autorem kryminału „Gra w oczko” i dziennikarzem sportowym.
Kuba Wajdzik: Naszą rozmowę zacznijmy od ustalenia skąd bierze się w Polsce fenomen piłki nożnej. Każde miasteczko ma swoje drużyny, stadiony. Piłka jest praktycznie naszym sportem narodowym, a wielu sukcesów na koncie nie mamy...
Grzegorz Kalinowski: Zbytnia skromność! W porównaniu do wielu innych nacji jesteśmy wręcz mistrzami, dwa medale mistrzostw świata, trzy olimpijskie, w tym jeden złoty – to jest coś, czego zazdrości nam większość piłkarskiego świata. To trochę jak z tym badaniem, które wykazało, że dla 80 proc. ludzkości Polska jest atrakcyjnym miejscem, a my wciąż mamy się za biedaków. Meksyk z którym graliśmy pierwszy mecz na tym mundialu ma nieporównywalnie mniejsze dokonania, a futbol jest tam podniesiony niemal do rangi religii.
A skąd się bierze popularność piłki? Z egalitaryzmu. Niemal każdy ma wzrost i sylwetkę dobrą do gry w piłkę. Messi ma 167 wzrostu, a gra z niemal dwumetrowymi piłkarzami. Było to widać kiedy przed meczem z Niderlandami, witał się z kapitanem „Oranje”, mierzącym 195 cm Virgilem van Dijkiem. W siatkówce jest tylko jedno miejsce dla niskiego zawodnika, w koszykówce często ten mały ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Do meczu piłkarskiego potrzebna jest tylko jedna piłka, a może za nią biegać dwudziestu dwóch zawodników. Próbują setki milionów młodych ludzi, wychodzi tylko niektórym, ale reszta żyje ich grą.
A co do sportu narodowego… Ja już straciłem rachubę, co nim jest, bo słyszy się o siatkówce, skokach narciarskich. Swoją drogą to jest fenomen, bo uprawia tę dyscyplinę garstka ludzi, i więcej nie będzie, bo poza górami to niemożliwe. I jest żużel! „Czarny sport” nie zawsze przynosi nam mistrzostwa, choć reklama ligi polskiego speedwaya, „Najlepsza żużlowa liga świata”, mogłaby równie dobrze brzmieć „Jedna z ostatnich żużlowych lig świata”. Są także nieśmiertelne akrobacje szybowcowe i latanie precyzyjne, w których swojego czasu zbieraliśmy najwięcej medali. No i tenis, w którym teraz jesteśmy na szczycie i Polacy zainteresowali się tym sportem i zarywają noce, oglądając mecze Igi Świątek.
KW: Na rynku od kilkunastu dni dostępne jest nowe wydanie Pana „Gry w oczko”, czyli futbolowego kryminału. Skąd wziął się pomysł na kryminał osadzony w realiach sportu?
GK: Z lenistwa? Oczywiście żartuję, choć nie tak do końca. Przede wszystkim piszę powieści rozgrywające się w przeszłości, co wymaga dużego nakładu pracy. Nie robię z siebie katorżnika, bo lubię grzebać się w starych historiach, sprawdzać szczegóły, poznawać nowe fakty, ale w końcu postanowiłem napisać coś z marszu, w oparciu o wiedzę wynikającą z własnych przeżyć i wspomnień. Tak po prostu, usiąść i napisać, bez potrzeby przeczytania kilkunastu pozycji, i przewertowania paru półek w bibliotece, miałem taką potrzebę.
KW: W kryminale uwypuklono mroczne realia sportu i mediów, a więc wielkie pieniądze, brudne interesy. Można powiedzieć, że premiera nowego wydania kryminału idealnie wbiła się w czas kontrowersyjnej edycji mundialu… To był zamierzony efekt?
GK: Zamierzonym efektem było opisanie naszej rzeczywistości, problemów futbolu, prasy i świata polityki. Pokazanie kawałka życia, który dostaje przyśpieszenia, kryminalnego dopingu, a nie ma lepszego dopingu w kryminale niż trup. Problemy, które są tłem sensacyjnej akcji, szybko nie znikną, powieść można wznowić za dwa lata, na finały Mistrzostw Europy.
Okładka książki "Gra w oczko", fot.: materiały prasowe
KW: Ile w książce jest inspiracji z bogatej kariery dziennikarza sportowego? Z chłodnej perspektywy wielu lat pracy na pewno świat sportu wygląda nie tak różowo…
GK: Wygląda tak jak każda inna dziedzina życia, w której jest rywalizacja i duże pieniądze. Dziennikarze widzą sporo, ale czasem nie wszystko daje się opublikować, bo bywa, że jest się jedynym świadkiem. Często również informatorzy zastrzegają się „ja tego w sądzie nie powtórzę”. W powieści można pozwolić sobie na więcej, to choć oparta na mocnych podstawach, ale jednak fikcja. Powieści często mają w sobie więcej prawdy od reportaży, których autorzy konfabulują, a z kilku postaci robią jedną, by jak tłumaczą, lepiej dokonać syntezy zjawiska.
KW: Część autorów kryminałów posiada swoich ulubionych autorów kryminałów, a część się nawet zarzeka, że rzadko sięga po inne tytuły…
GK: Musiałbym kłamać jak paru polityków i rzeczników prasowych, żeby wmówić komukolwiek, że nie czytam kryminałów innych autorów. Piszę o tym, co przeczytałem na Facebooku, oraz mówię w wywiadach, a kto mnie zna prywatnie, ten wie, że wśród paru tysięcy książek, mam też i kilkaset kryminałów. Książki i płyty to moja słabość i pochłaniacze powierzchni domu, oraz… nie, nie mogę powiedzieć, że złodzieje czasu. To są sprawy, które mnie ubogacają, dają rozrywkę i radość, to ważna część mojego życia.
Najbardziej pokrewną kryminalną duszą jest mi Ryszard Ćwirlej i w tym przypadku, może to być jakieś przeznaczenie. W mojej pierwszej powieści „Śmierć frajerom” jest epizod historyczny z udziałem dziadka Ryśka, który w 1920 r. szturmował Kijów… tramwajem. Nie znaliśmy się wtedy, a do historii dokopałem się sam, przypadkiem. Ryś znał ją z rodzinnych imprez, podczas których dziadek opowiadał o zwiadzie dokonanym tramwajem.
Czytam nie tylko kryminały, lubię Michela Houellebecqa, kocham czeski styl pisania – Hrabala, Haska i Skvorecky’ego. Może dlatego z polskich pozycji, które ukazały się w ciągu ostatnich paru lat moimi faworytami są „Pokraj” Andrzeja Saramonowicza, „Spiski. Przygody tatrzańskie” Wojciecha Kuczoka i „Ale z naszymi umarłymi” Jacka Dehnela. Wrażenie zrobiły też „Studnie Norymbergi” Emila Marata, dramatyczna, wojenna opowieść. W przeciwieństwie do ministra Glińskiego przeczytałem „Księgi Jakubowe” i wiem, za co Olga Tokarczuk dostała Nobla, i że epicka powieść ma się dobrze. Kameralne dzieła także, tu wymienię zbiory miniatur Michała Cichego, Piotra Pawłowskiego, Pawła Sołtysa i Antoniego Pawlaka. Rozgadałem się, o książkach i muzyce mógłbym bez końca opowiadać...
KW: Powróćmy na chwilę do Pana doświadczenia zawodowego. Kiedy rozpoczynał Pan pracę, dziennikarstwo sportowe wyglądało zupełnie inaczej. Jakie ma ono obecnie znaczenie, zwłaszcza w dobie Internetu i mediów społecznościowych?
GK: Jak każda dziedzina życia. Liczy się wizerunek, coś chwytliwego, oryginalność albo szarm. Wiedza odgrywa rolę w przypadku wyrobionych kibiców, a większość odbiorców jest kibicami niedzielnymi. To jak funkcjonują media, pojawia się w moich książkach, we współczesnych „Grze w oczko” i w „Załodze”, a także w kryminale retro „Pogromca grzeszników”. Publiczność jest rozwarstwiona, dziennikarstwo też. Są mistrzowie (jeszcze, ale pewnie tak się komentowało poziom dziennikarstwa w każdym pokoleniu), są puste gwiazdy i gwiazdeczki, piękne lub tylko bezczelne statywy pod mikrofony. Są początkujący, ambitni z chęcią rozwoju i są ambitni, którzy nie tracą czasu na kształcenie, bo robią karierę po trupach. Są bohaterowie z mniejszych redakcji czekający na swój czas i są także media workerzy, przepisywacze i kopiści pracujący dla gigantów, których interesują clickbaity. Jest jak w każdym innym fachu.
KW: Rynek praw sportowych jest rozdrobniony jak nigdy. Mnogość kanałów TV, dodatkowo mnóstwo platform. Był Pan związany z pierwszym kanałem sportowym w Polsce – Wizją Sport. Jak z tej perspektywy zmieniła się telewizja sportowa?
GK: Ja bym się raczej zastanawiał, jak się zmieni. Uważam, że za parę lat nie będzie takich kanałów sportowych, jakie znamy obecnie albo to będzie serwis VOD z pojedynczymi meczami, na które się będzie kupowało dostęp jak bilety na stadion, albo darmowe kanały sponsorowane przez mecenasów rozgrywek, a może miks, ogólnodostępny, darmowy kanał w którym za hity trzeba będzie dopłacać? Na pewno znikną platformy, jakie znamy. Stanie się tak pewnie w perspektywie najbliższych dziesięciu lat.
KW: Kończy się obecny mundial. Zwróciłby Pan uwagę na jakiś szczególny aspekt medialny tego wydarzenia pod kątem dziennikarskim?
GK: Odetchnąłem z ulgą, że nie było marketingowo – towarzyskiej akcji „Polska Miss Mundialu”, jest jakaś łowiąca fotoreporterów Chorwatka, ale to się chyba przejadło. Przysłowiowe „piłkarze zjedli śniadanie” zastąpiła para F16, i afera z nagrodami, inne plotki i ploteczki spadły na dalszy plan. Jest dużo o samym Katarze i to jest wygrana prasy, także sportowej, czy choćby luźno związanej ze sportem. Dzięki mundialowi przyjrzano się krajowi, który dla wielu był symbolem sukcesu i doskonałości. Ludzie dowiedzieli się więcej niż od wszystkich podróżników sponsorowanych przez agencje turystyczne, dziennikarzy lobbystów, którzy słodzili krajom Zatoki Perskiej. Wcześniej o tym, jak budowano luksus za cenę krwi i półniewolniczej pracy było cicho, a dzięki mistrzostwom sprawa jest szeroko znana. Szkoda tylko, że media często ograniczają się do samych mistrzostw i stadionów, zapominając, jakim kosztem zbudowano lotniska, parki rozrywki i hotele.
KW: I na koniec nie zapytam o ocenę występu polskich piłkarzy na mundialu, a o to, czego można życzyć autorowi kryminałów? Niewyczerpanych źródeł inspiracji?
GK: Długiego życia, bo każdy dzień jest źródłem inspiracji, dla jednych przez śledzenie trendów i cyfrowych doniesień, dla drugich poprzez obserwację rzeczywistości, podróże, kontakty i rozmowy z ludźmi, słuchanie historii. Ja należę do tych drugich, bo własne uczestnictwo i pasje pomagają w rodzeniu się tematów. Niekoniecznie muszą być one modne, liczy się potrzeba i chęć opowiedzenia o zdarzeniu lub problemie. Są tacy, którzy piszą na mundial i odkrywają w sobie jakieś głęboko ukryte pierwiastki futbolowego zainteresowania, który był kiedyś dawno epizodem, a moja powieść powstała bez okazji, a na mundial ją tylko wznowiono. Na pewno dalej będę pisał powieści kryminale i sensacyjne, bo to doskonały sposób na dynamiczne opisanie rzeczywistości, co docenił już dawno temu Raymond Chandler. Zresztą potrafię dać sobie radę także poza powieścią kryminalną i sensacyjno-historyczną. Rok temu wydałem „Generację X”. Jakby ją „otagować”, to pewnie byłyby hasztagi #literaturaczeska, #WoodyAllen, #NickHornby i #BigLebowski. I nie powiedziałem w tej kwestii ostatniego słowa.
KW: Dziękuję za rozmowę.
Grzegorz Kalinowski
Historyk, dokumentalista, dziennikarz i autor kryminałów historycznych. Zyskał rozpoznawalność jako komentator spotkań piłki nożnej. Otrzymał nominację do Telekamer za dziennikarstwo sportowe. Teraz skupia się na twórczości literackiej. W jego bibliografii znajdują się m.in.: biografia Lucjana Brychczego oraz Czesława Langa, kryminał retro „Pogromca grzeszników”, historyczno-sensacyjna seria „Śmierć frajerom” oraz trylogia „Na zgliszczach świata”.
W kryminale „Gra w oczko” autor opisał kulisy doskonale znanych sobie dwóch światów – mediów i piłki nożnej oraz połączonych z nimi polityki i hazardu.
Kierownik Działu Komunikacja Społeczna i Promocja
Regionalny Instytut Kultury im. Wojciecha Korfantego | Katowice
Przejdź do ofertyStanowisko ds. promocji i komunikacji
Muzeum – Miejsce Pamięci KL Plaszow w Krakowie. Niemiecki nazistowski obóz pracy i obóz koncentracyjny (1942-1945) (w organizacji) | Kraków
Przejdź do ofertySpecjalistka/Specjalista ds. promocji i obsługi widowni
Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera | Warszawa
Przejdź do ofertyKonferencja Digital Gamechangers — Harbingers Data: 3 października 2024 Miejsce: Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie.
Komentarze