22.09.11, 22:27
Piotr Bartyś: Jestem uparty do bólu w kwestii moich składanek
Rozmowa z Piotrem Bartysiem, dyrektorem muzycznym Radia RAM i autorem popularnych składanek muzycznych m.in. z cyklu RAM CAFE.
Rozmowa z Piotrem Bartysiem, dyrektorem muzycznym Radia RAM i autorem popularnych składanek muzycznych m.in. z cyklu RAM CAFE.
Kuba Wajdzik: Na rynku ukazała się nowa kompilacja CAFE FRANCE. Czym ta składanka różni się od poprzednich zestawów od Radia RAM?
Piotr Bartyś: Cóż, jak tytuł sugeruje, wszystko tutaj kręci się wokół Francji. Są tu Francuzi śpiewających głównie po francusku i dwa razy po angielsku, ale też artyści z całego świata sięgają po francuskie evergreeny - że angielszczyzny użyję, bo słowo „przebój" w odniesieniu do tych utworów to jednak cokolwiek za mało. Znakomita Japonka Lisa Ono śpiewa „Ces’t Si Bon”, kwartet Galliano pięknie gra „Hymn Miłości” Edith Piaff, a Rue de Paris z Niemiec śpiewają „La Mer”.
Muzycznie to najbardziej tradycyjna składanka, jaką zrobiłem – żadnego nu-jazzu czy trip hopu. Nie, że tak planowałem: usiadłem, zacząłem słuchać i tak wyszło. Wydaje mi się, że jest dla odrobinę starszego słuchacza niż zwykle. Bliżej jej do płyt Marcina Kydryńskiego czy Marka Niedźwieckiego niż do „Lazy Hours” czy „Do Not Disturb”. A zwykle moje albumy są tak gdzieś pośrodku. Sporo akustycznych brzmień, jazzowych aranżacji, od czasu do czasu akordeon, odrobina rozbujanego francuskiego soul’u, lekko i zwiewnie – jak napisałem w książeczce do płyty. Ładne, melodyjne piosenki. Z jednej strony romantyczna podróż w świat dzieciństwa, takie „Pod dachami Paryża” XXI wieku, z drugiej – mój subiektywny przegląd tego, co we Francji dzieje się teraz. Bardzo subiektywny.
KW: Składanki Radia RAM od dawna cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Chwalone są również - co rzadko się zdarza - przez branżę dziennikarską i muzyczną. W czym tkwi zatem ich sukces?
PB: Piękne dzięki za dobre słowo:-) Nie bardzo wiem, co odpowiedzieć. Bardzo mi zależy, żeby słuchacz kupując mój album miał na niej jak najwięcej piosenek, które pierwszy raz widzi na oczy, które są bardzo dobre, i których albo nie ma na żadnej innej płycie w sklepach w Polsce, albo to utwory naprawdę trudno dostępne. Bo tylko wtedy jest sens sięgnąć do kieszeni i kupić taką płytę. I głównie takie utwory na tych płytach są. Oczywiście – czasami się łamię i sięgam po coś znanego i powszechnie dostępnego; skoro robię teraz płytę, a rzecz mi pasuje to… Na „CAFE FRANCE” złamałem się tak z „Avec Le Temps” Abbey Lincoln. To stary utwór, który był już na tylu płytach, ale nie dość, że to piękny temat, to jeszcze z głębią zaśpiewany, świetnie zagrany.
Na „RAM CAFE 5” jesienią ubiegłego roku dałem Zaz. Kiedy przygotowywałem teraz płytę francuską wszyscy pytali, czy będzie Zaz? Nie będzie, odpowiadałem, bo Zaz teraz już wszyscy ją znają i można kupić sobie w każdym sklepie, tutaj już się nie złamałem.
Zwykle długo siedzę nad płytą. Szukanie utworów to jakieś dwa miesiące plus wszystko to, co uzbierałem wcześniej nie pod kątem jakiegoś konkretnego projektu, tylko codziennego tworzenia playlisty Radia RAM. Potem na mniej więcej dwa miesiące przed planowaną premierą wysyła się tracki do ”kliringu” – czyli w świat idą mejle do różnych wytwórni z zapytaniami o zgodę na użycie konkretnych piosenek na płycie. To bardzo nerwowy okres, bo możesz sobie wymyślić najpiękniejszy album na świecie, ale jak nie dostaniesz wymarzonych licencji, to nici. Dwa razy zdarzyło mi się dostać prawie wszystkie piosenki z pierwszego rzutu, ale też zdarzało mi się wysyłać 70 zapytań o utwory na płytę, gdzie docelowo potrzebowałem około 30. Dlaczego tak?
Duże wytwórnie mają swoje procedury – po trzech tygodniach teoretycznie powinny udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi, jeśli taka nie przychodzi, piszesz ponaglenie i w określonym czasie też powinna przyjść odpowiedź. Ale to teoria. Zdarzyło mi się robić płytę dla de facto Universalu, gdzie usłyszałem, że mam szukać piosenek wszędzie, tylko nie wśród wykonawców Universalu, bo globalny SYSTEM (magiczne słowo) tak działa, że nie wiadomo, kiedy będą odpowiedzi. A małe firmy – raz odpowiadają, a raz nie. Dużo by opowiadać – trochę to zależy od szczęścia, ale przede wszystkim od starań osoby, która w wytwórni zajmuje się licencjami. A ona ma w tym samym czasie jeszcze sporo innych projektów na głowie. W miarę napływania zgód na tracki siedzę przy komputerze, ciesząc się jak dziecko każdą otrzymaną piosenką, bo ona w tym momencie staje się bardziej m o j a, nieustannie zmieniam kolejność, szukając tej najwłaściwszej. To najfajniejszy moment pracy.
Przyznam się, że jestem uparty do bólu, jeśli chodzi o moje składanki. Mówię sobie – program w radiu mogę spaprać, robię to codziennie, na żywo, i nie ma możliwości, żebym był codziennie dobry. Trudno, z taką porażką muszę żyć, następnego dnia wejść do studia i z uśmiechem usiąść przy mikrofonie. Ale płyta to coś materialnego, coś, co zostaje. I nie wyobrażam sobie, żebym wypuścił podpisaną imieniem i nazwiskiem składankę, gdzie według mnie wszystko nie jest kompozycyjnie skończone.
Kiedy kończyliśmy ostatnią RAM CAFE na kilka godzin przed rozpoczęciem produkcji albumu okazało się, że nie ma zgody na piosenkę Jarlego Bernhofta, artysty, który kilka tygodni później miał na nasze zaproszenie (Radia RAM) występować we Wrocławiu – płyta była w ten sposób promocyjnie połączona z koncertem. Ponieważ braliśmy wcześniej z tamtej małej norweskiej wytwórni utwory i wiedziałem, że to nie oni robią jakieś problemy – uparłem się: nie puścimy płyty do produkcji dopóki nie będziemy mieli tego utworu. Mój wydawca dorwał wydawcę Bernhofta wsiadającego do samolotu z Oslo do Londynu, gdzie leciał na koncert Prince’a, i zmusił go, żeby tamten natychmiast po lądowaniu przesłał mejla ze zgodą. Udało się.
Zdarzyło mi się też w przeddzień rozpoczęcia produkcji albumu wisieć sześć godzin na telefonie, żeby wszystko zdobyć. Udało się.
KW: A w czym tkwi sukces Radia RAM? Bo to lokalna stacja, a jednak bardzo rozpoznawalna muzycznie. Dodatkowo skutecznie radzi sobie z lokalną konkurencją.
PB: Na sukces stacji składa się kilka elementów.
Prawo lidera na rynku – pojawiliśmy się z takimi dźwiękami jako pierwsi we Wrocławiu i mocno wrośliśmy w miasto.
Lokalność. Lokalność zarówno, jeśli chodzi o słowo, ale także o muzykę. Słuchacza we Wrocławiu nie interesuje, ani na co można pójść do kina w Warszawie, ani gdzie są w stolicy korki. On chce wiedzieć, czy na drodze do pracy nie rozkopali mu jakiejś ulicy i na co może pójść do kina tutaj.Lokalność muzyczna. Miałem to szczęście, że kiedy sześć lat temu ruszaliśmy z obecnym formatem równocześnie we Wrocławiu zaczynało działalność wiele interesujących kapel, które świetnie pasowały do profilu radia. Mikromusic, Oszibarack, Digit All Love, Mikrokolektyw, Sławek Dudar Quartet, Miloopa, L.U.C., Optimistc, Marcelina, Me Myself & I, Indigo Tree, wcześniej Kanał Audytywny i Husky, w tym roku bardzo dobry debiutancki album otoczonego w mieście kultem aktora Bartosza Porczyka, za moment, jesienią, ukaże się świetny debiutancki album triphopowego Sinusoidal – to wszystko Wrocław. I jeszcze dobre duchy przynależnego do pejzażu miasta Lecha Janerki, mieszkającej w niedalekiej Kotlinie Kłodzkiej Martyny Jakubowicz (ostatni album – znakomity) i osiadłego tutaj Leszka Możdżera. Gramy to wszystko, nie tylko patronujemy – to oficjalne określenie – kibicujemy kolejnym premierom, koncertom. To ważne. Jak już o muzyce, to nieskromnie dodam, że generalnie wybór utworów ma pewne znaczenie:-)
Oczywiście, są wykonawcy, których w obrębie – niedefiniowanego i nienazwanego a jednak - formatu grają wszyscy, ale z drugiej strony jest tu miejsce na kreatywność, na szukanie. Jarle Bernhoft, Haya, Jose James, Terez Montcalm, Blundetto – w innych stacjach pewnie też w mniejszym czy w większym stopniu są, ale słuchaczom Radia RAM kojarzą się właśnie z nami.
Wyjście na zewnątrz radia. Wydajemy płyty, pod szyldem „Muzyczna Strefa Radia RAM” sami organizujemy koncerty (m.in. Gabin, Club Des Belugas Orchestra + Brenda Boykin, Novika, Nicola Conte, Parov Stelar, Beady Belle i wrocławscy artyści), programy plenerowe, patronujemy najważniejszym wydarzeniom kulturalnym w mieście. Ostatnio mieliśmy codzienny program na żywo z kina, gdzie odbywały się główne pokazy festiwalu „Nowe Horyzonty”. Nasza radiowa koleżanka Ania Fluder, która co sobotę przeprowadza rozmowy z ludźmi związanymi z Wrocławiem opublikowała książkę z tymi wywiadami. Naprawdę jest tego sporo.
Prezenterzy. Nigdy w tej stacji nie było pomysłu, żeby osobę w radiu sprowadzić do roli podawania częstotliwości i nazwy stacji. To zawsze miał być człowiek. I bez fałszywej skromności muszę przyznać, że mamy kilku świetnych prezenterów.
KW: Radio RAM nie ma określonego 'formatu muzycznego'. Jaki zatem jest wspólny mianownik dla muzyki prezentowanej na antenie stacji?
PB: Tu odpowiem krótko: utwory, które mi się podobają, albo sądzę, że powinny podobać się mojemu słuchaczowi, co często jest tożsame, choć nie zawsze. Nie ma badań, grup fokusowych. Muzyka w tego typu stacji to zawsze gust jednego człowieka: zmienia się człowiek, zmienia się muzyka, każdy przecież słyszy trochę inaczej. Zawsze będą to miękkie dźwięki. Łatwiej mi jest powiedzieć, czego nie gramy niż, co gramy. Nie gramy popu, pop rocka, rocka. Gramy – lounge, latino, indie, soul i nu soul, trip hop, czasami jazz i nu jazz, electro, World music, sporo bossa novy, niekiedy fado, czasem funk. Gramy Me Myself & I… Jak nazwać to, co robią Me Myself & I?
KW: Aby wyselekcjonować ciekawe utwory bądź to na antenę, bądź to na płyty, trzeba nie tylko czasu, ale i wyczucia muzycznego. Na co zwraca Pan zatem uwagę podczas selekcji utworów?
PB: Na temat muzyczny, głos osoby śpiewającej. Właściwie wszystkie utwory, ostatecznie trafiły na płyty lubiłem po 10 sekundach. I lubię nadal.
KW: W jaki sposób zdobywa Pan nagrania muzyczne? Umówmy się, że nie wszystkie albumy w Polsce, a nawet Europie są na wyciągnięcie ręki. Ostatnio w rozmowie z nami Marek Niedźwiecki wspominał, że płyty kupuje mu w Chicago dobry znajomy, a następnie pakuje i wysyła.
PB: To prawda, że sporo rzeczy u nas nie ma. Z drugiej strony – poza tym, że czasami trzeba trochę poczekać – absolutnie nie narzekam. We Wrocławiu jest sklep ściągający płyty bezpośrednio z olbrzymiej hurtowni w Holandii: praktycznie 80% wszystkiego, co sobie wymarzę, znajduję tam. Jeśli wydaje się co najmniej 25 funtów, wysyłka kurierem z angielskiego Amazona jest od pewnego czasu bezpłatna - to są dwie, trzy płyty. Są też sklepy, gdzie można kupić nie jakieś rozdeptane mp3, tylko uczciwe 50 MG’owe WAV’y, chociażby junodowload.co.uk. Jeśli już wyczerpały się wszystkie pomysły, zdarza mi się też napisać bezpośrednio do artysty – na ostatniej RAM Cafe jest piosenka grupy Quadron, gdzie po napisaniu mejla, kim jestem i co gramy, przysłali płytę, z której utwór trafił potem na kompilację. W lutym dostałem krążek od artysty z Brazylii, pewnie go ubawiło, że jakiś koleś z Polski koniecznie chce grać jego piosenki. Pocztą szło dwa miesiące, ale doszło. Niedawno z kolei na francuskim Amazonie odkryłem, że Hindi Zahra wydała akustyczną EP-kę dostępną tylko w formacie mp3 (m.in. bajeczna wersja „The Man I Love”). Tutaj kontakt miał miejsce przez menedżment artystki – ułatwiony o tyle, że Radio RAM przymierza się do zorganizowania jej koncertu we Wrocławiu.
Wreszcie – co uczciwie trzeba podkreślić – od kilku lat bardzo dobrze układa mi się współpraca z firmami płytowymi i właściwie wszystko, o co poproszę, dostaję. Najwięcej muzyki ma mojemu formatowi do zaoferowania Sonic Records, nie bez kozery na każdym albumie dziękuję Marcinowi Orłowskiemu i Darkowi Andrzejewskiemu, którzy mocno wspierali mnie od samego początku. Ale też z wszystkimi innymi współpraca układa się dobrze i przy okazji pięknie im dziękuję :-)
Jedyny problem, jaki od czasu do czasu mam, to premiery płyt Majorsów: znajduję jakiś fajny album na świecie wydany przez wielki koncern płytowy, podsyłam linka do osoby odpowiedzialnej za kontakt z radiami w tej firmie z pytaniem – wydajecie to? I często pada odpowiedź - nie wiemy jeszcze. No to kupuję za granicą, robię premierę na antenie, płytę wieczoru, info na stonie www i fb, gram singla na playliście. A potem, za kilka miesięcy, ten krążek wychodzi u nas – i wtedy nie bardzo wiadomo, co robić: zaczynać promocję od początku, kiedy album jest już ograny? Inna sprawa, że czasami płyty nie wychodzą: np. Universal do dziś nie wydał w Polsce najlepszego moim zdaniem albumu Tilla Bronnera „Oceana”, kiedy wszystkie jego inne płyty u nas na półkach były. Dalej Universal – w zeszłym roku na francuskich listach sprzedaży rządziło dwoje debiutantów Zaz i Ben Oncle Soul, tak się złożyło, że oba krążki w barwach Unviersalu. Zaz, jak wiadomo, w Polsce ukazała się i odniosła spory sukces. Ben Oncle Soul się nie ukazał. Ok., wśród polskich wydawców panuje przekonanie, że czarne dźwięki się nie sprzedają. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że podobny stylistycznie do Ben Oncle Soul, acz moim zdaniem nieco gorszy, Aloe Blacc jakoś sobie poradził. Inna sprawa, że My Music też przez długi czas podchodziło do wydania tej płyty jak do jeża. Wspomniana wcześniej Hindi Zahra, – jej album świetnie sobie poradził na francuskim rynku, ciekawa postać, świetny głos, a jak ostatnio wpisałem imię i nazwisko w wyszukiwarkę Merlina wyświetliły mi się tylko moje składanki. Tym razem to francuski Blue Note czyli EMI, takich sytuacji jest na obszarze muzycznym, na którym buszuję, naprawdę sporo.
KW: Za nami 10 składanek firmowanych Radiem RAM. Jakie plany wydawnicze ma Pan na najbliższy okres?
PB: Jesienią RAM CAFE 6. A dalej myślę o kilku rzeczach: płyta około jazzowa z jednej strony, z drugiej – pomieszanie trip hopu, nu jazzu, nu soulu, elektro. Nocne dźwięki. Powoli też przymierzam się do projektu, gdzie będą nowe wersje moich ulubionych tylko jeszcze nie wiem, czy polskich i zagranicznych, czy tylko polskich, czy tylko zagranicznych, nagrane specjalnie na ten album, rozmawiałem już z kilkoma wykonawcami, na razie, ku mej radości, wszyscy powiedzieli – tak.
KW: Dziekuję za rozmowę.
Konferencja Digital Gamechangers — Harbingers Data: 3 października 2024 Miejsce: Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie.
Komentarze