14.04.11, 21:39
Małgorzata Kożuchowska: Najważniejszy jest talent i pasja
Rozmowa z Małgorzatą Kożuchowską - aktorką, m.in. o działalności charytatywnej.
Natalia Mróz: Mamy ledwo kwiecień, a Pani już dwa razy w tym roku została nagrodzona za działalność charytatywną - Gwiazdy Dobroczynności w kategorii wolontariusz roku, a ostatnio Medal św. Brata Alberta za rok 2010. Jak ważne są dla Pani takie nagrody?
Małgorzata Kożuchowska: Ponieważ jestem ambasadorem fundacji Mam Marzenie, i z tą fundacją przede wszystkim współpracuję, traktuję te nagrody jako wyróżnienie dla wszystkich naszych wolontariuszy. Zawsze przy okazji otrzymywania takich nagród cieszę się, że mogę podziękować tym, którzy pracują tam bezinteresownie, poświęcają swój wolny czas i swoje życie, żeby nieść pomoc innym, a nigdy, nikt ich nie nagradza, nie mają możliwości, żeby wyjść na scenę i opowiedzieć o swojej pracy. Dla nich oczywiście największą nagrodą jest zawsze uśmiech i szczęście tych, którym marzenia spełniają. Ale to jest też taka możliwość dla mnie, co zresztą wpisuje się w zadania ambasadora fundacji, żeby opowiadać o tym, że taką pomoc można nieść, że ona ma głęboki sens, nie tylko uszczęśliwiający dzieci. Wiadomo, każde spełnione marzenie to jest wielkie szczęście dla dziecka, ale to wszystko ma również ogromną funkcję terapeutyczną i często sprawia, że organizm dziecka czekającego na realizację takiego marzenia, albo już po spełnieniu, tak się mobilizuje, że jest w stanie nawet zwalczyć chorobę. Więc ma to niezwykły sens i jest to bardzo ważne. A wiem, że jest wiele osób, które chciałyby pomagać, ale nie bardzo wiedzą jak, komu, do kogo się zwrócić. Fundacje to bardzo ułatwiają, ponieważ są skupione na bardzo konkretnej pomocy, konkretnym ludziom. Wiedzą jak pomagać i do kogo docierać. Więc jeśli ktoś ma taką wolę, chciałby się osobiście w to włączyć, albo przez środki finansowe, może sobie wybrać taką fundację i takich ludzi i może po prostu pomagać.
NM: Kto Panią zainspirował do pomagania innym?
MK: Jest wiele takich osób, które podziwiam, szanuję, i którym się przyglądałam przez lata. Był taki moment, kiedy właśnie poprzez takie osoby jak Ania Dymna, Ewa Błaszczyk, Ewa Gorzelak zrozumiałam, jaką siłą jest popularność. One pozakładały swoje własne fundacje i pomagają, korzystając z tego, że grają w serialach, są rozpoznawalne, ludzie kojarzą osobę z nazwiskiem. Bo w popularności chodzi nie tylko o to, że jest cię dużo w mediach, występujesz na okładkach i udzielasz wywiadów, ale możesz dzięki temu powiedzieć o rzeczach naprawdę ważnych i zrobić coś rzeczywiście istotnego i wartościowego.
NM: Gwiazdy często spotykają się z zarzutami, że pomagają dla PR. Jak sobie radzić z taką społeczną nieufnością?
MK: Ja myślę, że to ma krótkie nogi i jeśli ktoś faktycznie traktuje to poważnie i jest w tym autentyczny, to ludzie mają jednak nosa i wyczuwają to. Poza tym, na dłuższą metę nie da się udawać. Kiedy to wypływa naprawdę z wnętrza człowieka, jest prawdziwe, szczere, a nie obliczone właśnie na dobry PR, to to po latach wychodzi, to po prostu widać.
NM: Jak bardzo wychowanie ma wpływ na to, jakimi ludźmi się później stajemy – czy jesteśmy skłonni pomagać innym. Czy altruizm był czymś, co rodzice wpajali Pani od dziecka?
MK: Myślę, że wychowanie, rodzina to są wartości nie do przecenienia. W dorosłym życiu, spotykając różnych ludzi na swojej drodze, osobowość i charakter też się oczywiście kształtują, ale to co wynosimy z domu, za dziecka jest najważniejsze. I ja wierzę w to na własnym przykładzie. Wychowałam się w domu, można powiedzieć wielodzietnym, miałam jeszcze dwie młodsze siostry i my musiałyśmy się dzielić. Różnymi rzeczami - i materialnymi i niematerialnymi. Wiadomo, miałyśmy podzielone jakieś funkcje ze względu na różnice wieku, ale były pewne rzeczy wspólne - miałyśmy wspólny pokój, musiałyśmy się dzielić ciuchami, potem kosmetykami, oczywiście były awantury, że ktoś coś komuś podkradł… Ale to na pewno jest coś, co uczy takiego funkcjonowania w społeczeństwie i w grupie ludzi. Zresztą ja myślę, że też nie bez przyczyny wybrałam sobie taką właśnie pracę. Mój zawód jest zawodem bardzo zespołowym. Ja zawsze byłam związana z teatrem, a tam nie ma demokracji, bo to też nie jest do końca sprawiedliwy zawód, ale bez takiej umiejętności funkcjonowania w grupie, i bez takiej wyrozumiałości dla funkcji wszystkich poszczególnych osób w tej grupie, nie da się tego zawodu uprawiać. Więc absolutnie myślę, że to co się wynosi z domu jest wartością największą.
NM: O aktorstwie mówi się, że trudno osiągnąć sukces bez pleców. Pani udało się zrobić taką karierę bez tradycji aktorskich w rodzinie. Ile więc szczęścia, a ile ciężkiej pracy jest w Pani sukcesie?
MK: Jestem dobrym przykładem na to, że z tymi plecami, to nie jest do końca prawda. Trudno jakoś rozdzielić ten sukces i nazwać procentowo. Ja zawsze mówiłam o tym, że najważniejszy jest talent i pasja, i w dużym stopniu, jeśli nie w największym – pracowitość. Potem jest ta odrobina szczęścia, która polega na tym, że spotykamy ludzi, którzy chcą z nami pracować, którzy chcą nam powierzać trudne zadania, którzy chcą zaryzykować z nami, a nie z kimś innym. Myślę, że my sami również mamy duży wpływ na to. Wiele zależy od tego, jakie my wysyłamy komunikaty, czy jesteśmy wiarygodni, i czy jawimy się jako osoby, z którymi warto pracować. Dlatego nie przeceniałabym jednak tego szczęścia. Choć oczywiście, są jakieś zbiegi okoliczności, czy przypadki, które czasami nam pomagają.
NM: Warren Buffett powiedział kiedyś, ze wiek XXI będzie albo wiekiem dobroczynności, albo nie będzie go wcale. Czy zgadza się Pani z tym stwierdzeniem?
MK: My po 50 latach takiego, można powiedzieć, „zamrożenia systemowego” teraz odrabiamy jakieś straty. Zachód jest już o wiele dalej, tam ludzie są i bardziej empatyczni, i ta dobroczynność jest bardziej rozwinięta. Myślę jednak, że nie ma takiego zagrożenia, że XXI wiek nas ominie. Chociażby patrząc na to, ile powstaje nowych fundacji w naszym kraju, ile jest osób zaangażowanych w dobroczynność, jak się to docenia - to wszystko świadczy o tym, że cały czas się rozwijamy i idziemy do przodu. A te właśnie społeczeństwa, które się rozwijają w taki sposób zdrowy, w pewnym momencie zdają sobie sprawę, że konsumpcjonizm to nie jest coś, na czym można budować, że to nie jest droga z perspektywą.
NM: „Zadaniem każdego człowieka jest być twórcą własnego życia: człowiek ma uczynić z niego arcydzieło sztuki” to słowa z Listu do Artystów Jana Pawła II. W jak sposób życie można uczynić arcydziełem według Pani?
MK: Tak, to jeden z moich ulubionych fragmentów tego Listu. Jest to niezwykle piękne i poetyckie, i musiał to powiedzieć ktoś, kto ma duszę artysty, ale też ktoś, kto bardzo głęboko rozumie, do czego powołany jest człowiek. Człowiek powołany jest do tego, by czynić świat piękniejszym, a szczególnie artysta. W wymiarze sztuki chodzi o to, żeby podejmować takie wybory artystyczne, które będą wyzwalały w ludziach dobre emocje, które będą inspirowały do czynienia rzeczy dobrych, pięknych, które będą sprawiały, że będzie wokół nas więcej miłości, aniżeli nieżyczliwości i nienawiści. Chciałabym, żeby to stało się moją maksymą. Staram się tak żyć, żeby spełniać te słowa, bo myślę, że nie ma nic piękniejszego.
NM: Za co ceni Pani nauczanie Jana Pawła II najbardziej?
MK:To, co zawsze działa najsilniej, to przykład życia. Bo to jest coś, czego nie można zakwestionować, podważyć, czemu nie można zaprzeczyć. Jego wybory, jego droga życiowa i pontyfikat, wszystko to, w jaki sposób się jego życie układało, jest dla mnie niezwykłym przykładem i potwierdzeniem tego, że wiara w te wartości, o których mówił Jan Paweł II, i o której mówimy w tej rozmowie, ma głęboki sens, i że jeśli człowiek się ich trzyma, to jest w stanie zmienić świat. Myślę, że On jest na to przykładem.
NM: Dziękuję za rozmowę.
Komentarze