26.08.10, 21:51
Piotr Metz: Jest co oglądać i czego słuchać.
O festiwalowym lecie - rozmowa z Piotrem Metzem, Redaktorem Naczelnym „Machiny”, dziennikarzem Programu Trzeciego Polskiego Radia i Dyrektorem Artystycznym Orange Warsaw Festival.
Rozmowa z Piotrem Metzem, Redaktorem Naczelnym „Machiny”, dziennikarzem Programu Trzeciego Polskiego Radia i Dyrektorem Artystycznym Orange Warsaw Festival.
Maja Kluczyńska: Pan Redaktor w muzycznym biegu…
Piotr Metz: Jest co oglądać i czego słuchać.
MK: Czy z taką różnorodnością festiwali muzycznych stajemy się znanym krajem na europejskim rynku muzycznym? Wymienię tylko: Open’er, Jarocin, Castle Party, Przystanek Woodstock, Off, Audioriver,Coke Live, Metal Hammer, Orange...
PM: I rockowe Węgorzewo, bo to ważny festiwal. Wszystko jest na linii wznoszącej. Poziom, ceny biletów i profesjonalizm organizacyjny powodują, że mogą do nas trafiać najlepsi. I trafiają. Z jednej strony jest to tak jak w przypadku Open’era, który ma już markę i funkcjonuje na mapie europejskiej, a druga historia to są występy pojedynczych zespołów, które „zahaczają” o nas i w zasadzie każdy może przyjechać. Normalność osiągniemy wówczas, kiedy u nas będzie tak jak jest w Londynie. Kiedy tam jadę to nie sprawdzam nawet jakie są koncerty, bo zawsze jakieś są i zawsze ktoś gdzieś gra. Bardziej chodzi nie o wydarzeniowość, tylko o codzienność. Ta muzyka jest zawsze i wszędzie. U nas może być już tylko lepiej i niedużo nam brakuje.
MK: Festiwale są zróżnicowane repertuarowo i tematycznie. Czy ich skutkiem są indywidualne trasy koncertowe lub występy klubowe artystów?
PM: To są naczynia połączone. Ale trochę jest tak, że festiwal rządzi się innymi prawami. Artyści na festiwalach są przygotowani na to, że grają w różnych warunkach, o różnej porze i niekoniecznie w pełnym swoim wymiarze czasowym. Nawet artyści najwięksi – z górnej półki, mający olbrzymią produkcję, kiedy przyjeżdżają do GLASTONBURY to grają swoje 40 czy 45 minut. A jeśli artyści przyjeżdżają do kraju na dorobku, takiego jak nasz, na tak różne festiwale to świadczy o tym, że u nas jest coraz bardziej normalnie. Bo zupełnie inną historią jest trasa koncertowa z pełną, jeżdżącą po Europie produkcją, która potrzebuje pustego placu i zabezpieczenia, a co innego jest przyjazd na festiwal, bo warunki są zupełnie inne. U nas te festiwale mają już światową czołówkę.
MK: Organizatorzy festiwalu to zwykle stały skład: duża stacja TV i radiowa, główny sponsor i jakiś tygodnik, miesięcznik muzyczny, a szalenie popularne portale internetowe, ostatecznie bywają tylko jednym z wielu partnerów medialnych. Dlaczego?
PM: Z całą pewnością na świecie takie przypadki, że portal internetowy coś organizuje są. Ale to wynika z siły portali internetowych na świecie, nie u nas. U nas ciągle jeszcze myślę, że takiego przełożenia na finanse nie ma jeżeli chodzi o internet.
MK: Czyli sieć jest tylko partnerem wspierającym w naszych warunkach?
PM: Dokładnie tak. Po pierwsze chodzi o promocje, a po drugie o świadczenia sponsorskie. Zgromadzenie pieniędzy na takie przedsięwzięcie wymaga jednak sponsora. Oczywiście są przypadki, kiedy koncert się po prostu cały sprzedaje. W Chorzowie były koncerty Red Hot Chili Peppers czy U2 i całość została sfinansowana ze sprzedaży biletów. Ale są to przypadki jednostkowe, a każde inne wymagają sponsora, a sponsor potrzebuje świadczeń w mediach i media też są używane do promocji koncertu jako wydarzenia.
MK: Jak często media mają prawa transmisji koncertu festiwalowego?
PM: To zależy od warunków umowy, bo nie wszyscy artyści się na to zgadzają. Bardzo często jest tak jak w przypadku Madonny. Wybiera się jeden koncert z trasy, z reguły nie w Polsce, tylko np. w Paryżu, skąd jest transmisja i jest realizowane DVD. Ale są też przypadki – jak było z The Rolling Stones w Polsce, że jest zgoda na transmisję telewizyjną, czasami retransmisję, kiedy istnieje ryzyko, że bilety się nie sprzedadzą. Czasami artysta musi zatwierdzić obrazek przed emisją.
MK: A stacja radiowa ? Jeśli emituje live 2-3 utwory?
PM: Najczęściej to jest właśnie tak jak z fotoreporterami: jakiś fragment na początku koncertu. Zauważyłem, że ostatnio coraz rzadziej (pomijając sytuację w Anglii czy Stanach gdzie jest zupełnie inny rynek) zdarzają się bezpośrednie transmisje z koncertów. Umówmy się: każdy koncert w warstwie czysto dźwiękowej jest znacznie bardziej uboższy niż wersja którą znamy z płyty. Jeśli do tego dochodzą światła, scenografia, oglądanie zespołu na żywo i cała emocja uczestniczenia w koncercie – tzw. visual to wtedy jest OK! Jeśli jednak dla radia pozostaje sam dźwięk, to może zakończyć się porażką i dlatego te radiowe transmisje są coraz rzadsze.
MK: Rynek muzyczny w Europie zna Polskę?
PM: Absolutnie tak. Jesteśmy już znacznie dalej niż w połowie drogi, więc pewnie dojdziemy do tego niedługo, że będzie co tydzień jakiś fajny koncert, niekoniecznie na stadionie. Myślę o koncertach dla 1000 – 2000 osób, które się odbywają w kilku miejscach miasta równocześnie i to codziennie.
MK: Jaki koncert, festiwal w Europie widziałeś, który „rzucił Cię na kolana”?
PM: W Rzymie występ Courtney Love w klubie na trzy tys. osób, bo byłem ciekawy w jakiej jest formie. Niesamowita energia. Zobaczymy jaka będzie u nas na dużej scenie.
MK: Kuchnia festiwalowa: nie pierwszy raz jesteś dyrektorem artystycznym?
PM: Współpracowałem z TVN przy festiwalu sopockim, ale Sopot to kompletnie inna bajka niż to co będzie na Orange Festiwal. W Sopocie tak naprawdę to było widowisko telewizyjne, program telewizyjny podporządkowany antenie. W przypadku Orange nie ma transmisji na żywo. TV jest tu bardziej służebna wobec festiwalu: rejestruje żeby go pokazać, a nie jest głównym sprawcą zdarzeń pod którego się coś dzieje, łącznie z prawami reklamowymi.
MK: Jest więcej różnic?
PM: Sama konstrukcja festiwalu telewizyjnego: w przypadku Sopotu np. rozgrywanie konkursu na żywo w ramach transmisji, mechanizm ułożenia koncertów, dobór zespołów. Formuła telewizyjna wymusza też inne zasady uczestnictwa. To z czego jestem dumny i co się udało zachować przez cały czas trwania tego sopockiego konkursu to brak playbacku. Trzeba było śpiewać na żywo i to naturalnie przefiltrowało zgłoszenia. Jeśli jest konkurs i ktoś ma być lepszy od kogoś drugiego to musi to pokazać na żywo! Festwial Orange to z kolei impreza według sprawdzonej formuły: pewna liczba wykonawców jednego dnia śpiewa jeden po drugim. Zdecydowałem, żeby te dwa dni zróżnicować tematycznie, żeby nie było misz-maszu. Publiczność musi wiedzieć i wtedy nie jest zmuszona do wychodzenia na piwo, bo to dość częste zjawisko. Będzie głównie muzyka bez reklam, scenografii, konkursów i przerw 12 minutowych na bloki sponsorskie.
MK: Muzyczny news festiwalu to powrót Edyty Bartosiewicz?
PM: Dla mnie prywatnie tj. ogromne wydarzenie, historia nad którą pracowałem dość długo i cieszę się, bo mogę już powiedzieć, że to się na pewno zdarzy. Słyszałem nową płytę Edyty i powiem wprost, że się wzruszyłem. To jest artystka w pełnym tego słowa znaczeniu, której cała reszta może buty czyścić. To, że się zdecydowała wrócić jest dla mnie największym wydarzeniem tego festiwalu. I mam nadzieję, że także dla osób które tam przyjdą. Jestem też dumny, że udało mi się załatwić zgodę Courtney Love, żeby Edyta wystąpiła po niej i zamykała koncert. Udało się choć łatwo nie było.
MK: A jakieś festiwalowe smaczki?
PM: W tym samym dniu będziemy mieli dwa polskie zespoły. Pierwszy z nich to Kumka Olik. Cieszę się, że wreszcie ktoś w Polsce gra pogodnego rocka, a nie zbawia świat. Oni wydali swoją drugą płytę i słychać, że bardzo wiele słuchają różnej muzyki i ta ich świeżość jest bardzo OK! Ten drugi występ to coś na co bardzo wiele osób czekało i podejrzewało że się zdarzy. Kim Nowak czyli bracia Waglewscy, którzyzrobili mocny projekt rockowy. To te dwa różne polskie projekty. Potem mamy zespół, który ma w Polsce straszliwy elektorat: White Lies. Oni są w Polsce megapopularni. Po nich Courtney Love i Edyta Bartosiewicz. Taki jest skład na dzień pierwszy festiwalu i choć nie lubię naklejek, to powiedzmy, że jest alternatywny. Dzień drugi jest popowy: Monika Brodka z nową płytą i materiałem, którego nikt nie słyszał, więc absolutna premiera - szalenie zaskakująca i naprawdę fantastyczna. Kolejna charyzmatyczna wokalistka z Wielkiej Brytanii Lisa Hannigan śpiewa ballady z towarzyszeniem gitary i zestawem instrumentów zrobionych z różnych, przedziwnych przedmiotów. Przyjeżdża z Danii 18 letnia Aura Dione, popowa piosenkarka, debiutantka, która na konferencji prasowej (w żadnych warunkach), kiedy zaśpiewała, to pomyślałem, że przy takich sytuacjach słychać jednak przepaść… No i najbardziej kontrowersyjny projekt roku, czyli Agnieszka Chylińska z zespołem. Płyta wzbudziła kontrowersje i trudno żeby tak nie było. Agnieszka wywinęła woltę, jakiej nikt nie wywinął w polskiej rozrywce. Ta muzyka w wersji koncertowej jest mocna, nawet trochę ciężko grana, w bardzo dużym składzie muzyków z potwornym wykopem. To będzie duże zaskoczenie. Na koniec gwiazda : Nelly Furtado i artysta o którym zapomniałem to Mika, wykonawca niesłychanie kolorowy, popowy - taki pop z twistem.
MK: Orange Festival na Służewcu to jest dobre miejsce?
PM: Na Służewcu to „większa pojemność”, ale za rok prawie na pewno będzie to stadion Legii. Zapraszam wszystkich!
MK: Zaproszenia przyjęt. Dziękuję za rozmowę.
Komentarze